Kiedy się już przekroczy pewną granicę trudno mówić o powrocie do bloga, teraz to już bardziej wypada zacząć na nowo.
To by się z resztą zgadzało, bo grudzień 2017 to jakieś poprzednie wcielenie, inny wymiar i nie ten świat.
Zatem zaczynam LO, który nieco usprawiedliwi moją nieobecność;)
A na nim główny bohater zamieszania - najcudowniejszy Dorisowy Potworek. Tak, tak!
Przerwa była urlopem macierzyńskim. Zachodzę w głowę, kto nazwał ów odcinek czasu "urlopem". Nie chcę być seksistką, ale chyba facet. Co tu dużo opowiadać... świat stanął na głowie i choć przerwę miałam od blogowania, to od tworzenia bynajmniej. Nie to, żebym miała spokojne, sypiające jak anioł dziecko, które dało mi mnóstwo czasu na scrap w czasie tego URLOPU. Jednak kosztem ogarniętej łazienki, czy też domowego obiadku z dwóch dań zasiadałam do craftowego konta i szczerze powiedziawszy głównie po to, by uhonorować synka jakąś pracą. Taki los młodej mamy: pół dnia nie możesz się doczekać, aż dziecko pójdzie spać, a jak już zaśnie, to siedzisz z telefonem w ręku i oglądasz zdjęcia z tęsknoty;) No to lepiej coś porobić. I w ten oto sposób uzbierało się trochę prac, którymi z najbliższym czasie mam zamiar się tu chwalić.
Uwaga!
Będę monotematyczna!